Rodzina Salezjańska obchodziła niedawno wspomnienie bł. Artemide Zatti, salezjanina. To jeden z tych niewielu współbraci salezjanów, którzy zdecydowali się nie przyjmować święceń kapłańskich w zgromadzeniu. Wprawdzie podobno chciał on zostać księdzem, a jedynie okoliczności mu przeszkodziły, niemniej jednak pozostaje on postacią, dzięki której zgromadzenie prezentuje salezjańską formę życia braci zakonnych.
Ze względu na to, iż ogół społeczeństwa słabo rozumienie specyfikę życia tzw. koadiutorów, chcę w kilku punktach przedstawić to, co moim zdaniem najistotniejsze.
Po pierwsze, sprawa określenia osoby. „Koadiutor” to słowo zupełnie obce w naszym kraju. Nic nie mówi o osobie, którą w ten sposób się określa. Co nam zatem pozostaje? Chyba wyrażenie „brat zakonny”. Ksiądz Bosko proponował, aby do koadiutorów zwracać się przez „pan”, a nie „brat”. Myślę jednak, że propozycje księdza Bosko były uwarunkowane okolicznościami, w jakich przyszło mu żyć. Zgromadzenie salezjańskie musiało w pewnie sposób zamanifestować swoją „świeckość”, aby móc w ogóle działać. Dziś, po niemal dwustu latach, mamy sytuację w Europie zgoła inną. Tej świeckości jest wręcz za dużo a brakuje nam odniesień „sakralnych”. Może zatem nadszedł czas, aby jednak forma „brat zakonny” stała się formą właściwą, zamiast takiego nie zakonnego „pan”. Moje codzienne doświadczenie podpowiada mi, że forma „brat” jest zdecydowanie lepsza.
Po drugie, po co koadiutorzy? W Polsce od wielu lat mamy bardzo mało braci salezjanów, a ponadto, spełniali oni niejednokrotnie funkcje mniej istotne i pozostawali w cieniu DZIAŁALOŚCI ZGROMADZENIA. W tym czasie dzieła salezjańskie w Polsce rozbudowały się, powstało wiele nowych, prężnych ośrodków dzięki zaangażowaniu salezjanów kapłanów. Czy zatem zgromadzenie potrzebuje dziś braci, żeby nadal prowadzić swą misję? Rzut oka na współczesną Polskę i odpowiedź się narzuca, że nie potrzebuje.
Kim jest koadiutor? Najkrócej sprawę ujmując, jest spadkobiercą tej tradycji, która sięga czasów księdza Bosko. Jest dziedzicem charyzmatu, jaki Bóg powierzył turyńskiemu wychowawcy młodzieży. To jakby drugie płuco Zgromadzenia; drugie oko czy druga ręka. Można wprawdzie żyć z jednym okiem, ręką czy nogą, ale znacznie szczęśliwszym się jest mając obie nogi, obie ręce. I chyba jest się sprawniejszym w działalności.
Bez czego nie da się być koadiutorem? Może to jedynie moje osobiste doświadczenie, ale wiem, że najpierw trzeba dostrzec w Panu Jezusie BRATA WSZYSTKICH LUDZI. Nie arcykapłana z „Listu do Hebrajczyków”, ale „wędrownego nauczyciela z Galilei”, który był blisko, tuż na wyciągnięcie ręki. Obraz Pana Jezusa, brata pośród ludzi, przemawia do mnie znacznie mocniej niż wizja Zbawiciela jako arcykapłana z księgi Apokalipsy.
Czy mężczyzna decydujący się na zostanie koadiutorem, będzie miał co robić w zgromadzeniu? Zdecydowanie tak. Działalność zgromadzenia jest bardzo szeroka w dzisiejszych czasach i obejmuje duże sektory, takie jak choćby edukację czy media. Pole do popisu ma każdy facet, który zechce się zaangażować.
W przyrodzie wyginęło już wiele gatunków. W historii Kościoła wymarły już niektóre zakonny. Może i koadiutorzy znikną z powierzchni ziemi?
Karol Kliszcz SDB